Tak już jesteśmy
skonstruowani, że lubimy porównania – siebie do innych, swoich dzieci do dzieci
znajomych - dobrze - jeśli w tych porównaniach wychodzimy lepiej od innych, a
przynajmniej nie gorzej! Z tym ostatnim odkąd urodziła się Hania miałam duży
problem – ciężko było zwłaszcza na spacerach – wszystkie szczęśliwe młode
mamusie chętnie zaczynały rozmowy prowadzając w głębokich wózeczkach swoje
maleństwa. A gdzie rodziłaś? A ile
przytyłaś? Kiedy chcesz wrócić do pracy? Itd. Zwykle koncentrowały się
najpierw na sobie – na tym ile się nacierpiały, jaki poród długi, a potem na
dziecku – że nie chciało ssać, że wczoraj wymiotowało, że ma potówki. Ogólnie -
narzekania. Rozmawiały, czy w przychodni wybrać jako lekarza te młodszą czy te
starszą panią, gdzie kupować pieluszki, bo tańsze, czym dopierać marchewkę.
Dużo czytały – książek, gazet – kiedy dzieci spały. Godzinami. Potem z biegiem
czasu wózki pojawiły się spacerowe, dzieci rosły, i znów: że je łyżeczką, że
zaczęło siedzieć, stawiać pierwsze kroki, potem biegać, jak oszalałe. Mamy
wówczas uganiały się za nimi i wydawały z siebie pomruki - ZA jakie grzechy!* Wszystkie one miały dzieci ZDROWE. Zawsze czułam
się osamotniona i bardzo bardzo smutna – Hania w wieku 3 tygodni była już po
rezonansie w znieczuleniu całkowitym, miała za sobą kilka usg chyba każdej
części ciała, nie przespała żadnej nocy, nie zasnęła na spacerze ani razu,
nadal jadła z butelki i to wyłącznie mleko, na spacerze nie trzymała grzechotki,
nie reagowała jak inne dzieci – było źle. Na spacer miałyśmy 30 minut, bo zajęć
było co niemiara – uczyłam jeść łyżeczką, pić z kubeczka, 2 x dziennie
ćwiczyłam z Hanią, uczyłam gryźć, czytałam, pokazywałam i jeździliśmy 3x
tygodniowo na rehabilitację na drugi koniec miasta. Po 5 miesiącach z
laktatorem w dłoni wróciłam do pracy. Byłam zrozpaczona., rozczarowana, serce
pękało mi z bólu. Czułam się gorsza. Celowo unikałam spacerkowych rozmów, bo
ciężko było płakać przy obcych lub udawać optymizm i mieć nadzieje, że Hania
nadrobi zaległości. Potrzeba jednak bycia w pewnej społeczności, potrzeba
zdjęcia sztucznego uśmiechu i ciężaru, potrzeba bycia zrozumianą, potrzeba
akceptacji sprawiała, że zaczęłam szukać Mam do siebie podobnych, Mam chorych
dzieci. Takich rodzin, jak nasza. Pomógł mi w tym Internet. Bardzo szybko
okazało się, że takich osób jak ja, dzieci jak Hania, rodzin jak my, jest dużo
więcej. Często na drugim końcu Polski, często o wiele bliżej. Narodziły się
relacje, znajomości i przyjaźnie – które trwają do dnia dzisiejszego. Skutkiem
moich poszukiwań było jednocześnie zerwanie ze światem rodzin zdrowych dzieci.
Niestety ucierpiało na tym wyborze wiele osób, które próbowało nas wesprzeć w
tamtych czasach tak, jak umiało. Czując ból, niesprawiedliwość, rozczarowanie,
zawiedzenie - Wiele z nich odtrąciliśmy. Nie dałam/daliśmy rady inaczej.
Niektórzy odeszli sami. Dziś na nowo wracamy, po kilku latach do zwykłego
świata, ale nasi starzy przyjaciele są dla nas nadal jak rodzina. I zawsze
będą. Jestem wdzięczna, że mogłam poznać wszystkie niesamowite rodziny, bez
których dziś nie wyobrażam sobie funkcjonowania. To dzięki tym znajomościom
poczuliśmy, ze nie jesteśmy sami, że są ludzie na co dzień borykający się z
takimi samymi problemami, że nie jesteśmy dziwni, inni, gorsi. Ze życie nie
zawsze układa się tak, jak planujemy. Poznaliśmy ludzi wyjątkowych, prostych,
zwyczajnych, inteligentnych, często wysoko wykształconych, którzy musieli się
zmierzyć z tym samym co my – upragnionym, lecz chorym dzieckiem. Czasem
pierwszym i jedynym, czasem kolejnym. Większość ma dzieci w wieku Hani.
Poczucie , że zawsze możemy do siebie zadzwonić, pożalić się, popłakać,
pochwalić, poradzić i zwyczajnie porozmawiać jest bezcenne. Dziś nadal piszą do
mnie osoby, którym rodzą się chore dzieci – zagubione, bezradne, jak i ja przed
8 laty. Mój nr gg figuruje nadal na wielu forach. Pomagam zrozpaczonym, bo i
mnie Ktoś wtedy pomógł, a tej osobie pomógł Ktoś inny. Zatem odpisuje,
wspieram, radzę, polecam lekarzy, itd. Ale nie rozwijam już nowych znajomości.
Ten etap chcę zamknąć, by nie rozdrapywać na nowo ran. By iść do przodu trzeba zostawić przeszłość w tyle. Dziś już
zapraszam do naszego świata zwykłych ludzi i ich zwykłe dzieci i nawet umiem
już rozmawiać, tłumaczyć, odpowiadać – bez łez. Choć nie zawsze. Nadal
najbardziej komfortowo czuje się jednak wśród swoich:) A jest ich trochę –
Jasia z Arkiem, Asia z Wiki, Lidka z Michałem, Michałek i Milenka, Ula z
Robertem, Michał, Julka, Maks i ich Zosia, Ania z Grzesiem, Paula i ich bliźniaki,
Ela i Andrzej z Anielką, Antosiem i Marysią, Dagmara i Zosia, Kasia i Tristan z
Oliną i Cyprianem, i wiele innych. Nadal mnie inspirujecie, nadal Wam dopinguje
i podziwiam. Dzień bez Was - to jak
niedziela bez rosołu :)
* oparte na faktach :)