niedziela, 29 listopada 2015

Ach:)








Okazuje się – że Nie Pracując zawodowo – mam jeszcze więcej obowiązków na głowie – niż wcześniej :) Można rzec paradoks? Albo kwestia przekonania – jestem nie do zastąpienia :), a może jednak organizacji? – no już sama nie wiem. Jednak stąd właśnie opóźnienia w pisaniu.

Idąc jednak w kierunku zasady Lepiej późno niż wcale – chciałabym serdecznie podziękować Dyrekcji, moim koleżankom i kolegom z SP za cudowne, przemiłe, zupełnie niespodziewane pożegnanie mej skromnej osoby, a co najważniejsze – za Prezent dla Hani… Po otrzymaniu pudełka czekoladek, jak myślałam – nie przypuszczałam nawet że zawartość jego opiewa nie w słodkości – a w banknoty…(bardzo sprytne!) W domu wzruszenie odebrało mi wręcz mowę! Serdeczne dzięki inicjatorom tej akcji i hojnym ofiarodawcom:)- cała kwota została przeznaczona na ćwiczenia NDT, którą to metodą Hania pracuje od urodzenia. 

Dziękuję że wciąż pytacie o Hanię, o jej postępy, o zdrowie, o szkołę - to Najcenniejsze...








czwartek, 5 listopada 2015

Żeby było jak zawsze...



Ludzie mający zdrowe dzieci – odprowadzają je do szkoły, idą do pracy, potem na szybkie zakupy, coś planują, na coś ponarzekają – mają takie zwykłe  problemy – bez konieczności pamiętania o lekach, o rehabilitacji i wielu innych rzeczach.

Żyjąc z Hanią nauczyliśmy się mieć stale z tylu głowy masę różnych spraw, ogarnięcie których jest warunkiem bezpieczeństwa i  dobrego samopoczucia naszego dziecka, że pewne sprawy nawet nie przechodzą nam przez myśl – np. całonocne wyjście na wesele…

Nauczyłam  się żyć w stanie stałego wyrzutu adrenaliny ciesząc się euforycznie niemal każdym drobiazgiem, przespaną nocą Hani, tym że jest zadowolona, i że jedziemy  na działkę.

Nadchodzi czasem jednak taki okres – że Hania zachowuje się świetnie, czuje stabilnie, je i śpi cudnie. Kiedy trwa to dłużej niż 2 tyg.uruchamia się we mnie  pewien mechanizm, nazwijmy to „normalności”:)) – po prostu czuję się i zachowuję  jak mama zdrowego dziecka i zwykły człowiek!  Dostrzegam np. problemy innych, albo kolejkę w piekarni, włączam marudzenie, dopada mnie przygnębienie - bo zdaje sobie sprawę z faktu, że mimo lat rehabilitacji  Hania nadal np nadal nie siedzi! Albo że jestem coraz starsza! Dobijam się, ogarnia nie marazm, wątpię w sens wszystkiego i niewiele mnie w moim dziecku zachwyca. Albo myślę o tym że „siedzę „ w domu – nie pracuję! Że dobrze byłby się wspiąć o jeden level wyżej, ot tak żeby być na  +1!

Wystarczy jednak jedna ciężka chwila, jeden napad z bezdechem, krztuszenie wymiotami w nocy i od razu wracam do pionu – nie chce już nic więcej – tylko tego by Hania Była, by rano pojechała do szkoły, żebym mogła z nią spacerować, karmić ją, czesać warkocze, cieszyć się jej radością, uśmiechem, żebyśmy żyli jak dotąd – chcę tylko naszego poziomu 0…


Pamiętam czas, jak w ciągu roku leżeliśmy 4x w szpitalu i pewnego dnia wykończona, zrezygnowana i smutna zapytałam męża – Czy jeszcze kiedyś będzie normalnie? – on myślał wtedy zapewne, że pytam go o to – czy Hania cudownie ozdrowieje – bo utkwił wzrok w podłodze. A mnie chodziło tylko o to – czy my w ogóle(!) wrócimy do domu, czy wykapię Hanię we własnej łazience i dam jej zupę butelką ze smokiem, nic więcej…

Pamiętam też mamę zdrowego chłopca z zapaleniem płuc, która marudziła i ponaglała lekarzy, co jakiś czas głosząc – że Ona nie zamierza całego dzieciństwa syna spędzić w szpitalu!

 Ot…taka historia.

 Jesień Panie…jesień.




piątek, 21 sierpnia 2015

20 sierpnia 2007 godzina 3.30




Te dzień i godzina na zawsze zmieniły nasze beztroskie życie - 4 lata po Ślubie – urodziła się nasza Hania :)
Czy gdybym 8 lat temu  - będąc w szoku i depresji wiedziała - że w dniu 8 urodzin moje dziecko nadal  nie będzie mówić, siedzieć, chodzić - miałabym siłę walczyć, rehabilitować, leczyć, żyć ? Na szczęście  nikt wówczas niczego podobnego nie prognozował i nigdy nie padło słowo NIGDY.  A potem wiara w postęp ustąpiła miejsca bezgranicznej miłości i wszystko zaczęło być prostsze…

Rozpacz – mijała powoli…
Ból  - mijał powoli…
Radość  - przychodziła powoli…
Uśmiech – przychodził powoli…
Szczęście – przychodziło powoli…


A nadzieja? – jest  ZAWSZE…

W dniu Twoich urodzin życzymy  Ci Haniu – byś była SZCZĘŚLIWA – by uśmiech Twój upewniał nas  o tym każdego dnia.  Jesteś naszym Sensem,
Życiem i największym Skarbem .




poniedziałek, 13 lipca 2015

Nie - moje odkrycie, cz. 2 Żyworódka



Żyworódka – a dokładnie żyworódka pierzasta (Kalanchoe daigremontina) przyjechała do mnie z Krosna razem z Ulą – jej właścicielką. Ona to namawiała,  polecała, przekonywała że dobra dla „naszych” dzieci, a skoro tak – posadziłam i ja. Rosła pięknie i bujnie, że ho ho!, rozmnażała się na potęgę, tak w domu, jak i na balkonie. W razie potrzeby wystarczy jeden listek!  Rzecz ma się kataru, z którego pozbyciem Hania ma spory problem – nie umie świadomie smarknąć! Sok z roślinki wkropiony do nosa działa bakteriobójczo - to jedna z bardzo wielu właściwości żyworódki. Odkryłam jednak inne korzystne działanie , o którym nie piszą w sieci -  zaaplikowanie 2-3 kropel  soku do nosa pobudza odruch kichania!  Są dzieci, które  kichają wówczas raz po raz – pozbywając się przy okazji wydzieliny – a nam musi wystarczyć 2-3 razy. I tak w kopercie żyworódka pierzasta podróżuje sobie po kraju przynosząc ulgę dzieciom kolejnych znajomych.


Rozmnóżk i- widoczne na liściu - mają od razu korzonki, zatem  po strąceniu do ziemi w doniczce natychmiast  tworzą nowe roślinki

Odrywam 1 listek, myję pod bieżącą wodą i miażdżę, a uzyskany sok zakraplaczem do oczu aplikuję Hani do nosa (po 2 krople 2x dziennie).

Mając nadmiar żyworódki zrobiłam całą butelkę soku – można ją długi czas przechowywać w lodówce (po dodaniu  1/5 objętości spirytusu) – wtedy do picia nadaje się już wyłącznie dla dorosłych.

Żyworódka, tak jak aloes, to oczywiście roślina lecznicza - więcej o jej szerokim zastosowaniu  - w sieci:)

piątek, 3 lipca 2015

Yyyyy... Po co???





Mówić do dziecka, skoro ono nie rozumie ?

Czytać książeczki, jeśli  w ogóle  nie słyszy ?

Pytać, czy obiadek smaczny -   chociaż  je przez  PEGa ?

Jeździć z dzieckiem na wycieczki, skoro i tak nie wie, gdzie było ?

Rehabilitować, skoro  nawet nie siedzi? 

Wybierać najlepszą szkołę, skoro  to i tak specjalna ?

Chwalić za postępy, choć to nie pisanie i czytanie ?

Witać się z nim, jeśli ono nie poznaje?

Ubierać modnie, skoro i tak niepełnosprawne/chore ?

Kochać,  choć na starość nie poda szklanki wody ?


Posyłając zdrowe dziecko na  karate rodzic  ma nadzieję, że wyrośnie drugi Bruce Lee lub kolejna Lewandowska – chociaż  pewnie wcale tak nie będzie….

Zdrowym dzieciom  rodzice spełniają fanaberie i nikogo to nie dziwi, ot! – niech się uczy/niech ćwiczy/tańczy/trenuje/śpiewa, a rodzicowi chorego dziecka w wątpliwość poddaje się sens  walki o podstawy człowieczeństwa.